Tanousca to nasza klacz zagadka. Skryta, cicha, nieśmiała, trochę zawsze nieobecna. Nie pierwszej młodości, nie pierwszego zdrowia, nie pierwszej kondycji. Ale intrygująca do granic! Przyglądałam jej się kolejny dzień jak skubie siano i przysypia na stojąco. Bała się już położyć ze względu na trudności ze wstawaniem przez urazowy zanik mięśnia zadu. Mimo, że dużo odpoczywała to wyglądała na wciąż coraz bardziej zmęczoną. W nocy z 19 na 20.06 było dokładnie tak samo. Spokojnie drzemała i żuła źdźbła misternie wyszukane w kupkach siana. Ja zasiadłam tymczasem z książką w ręce i biegłam przez kolejne strony w znacznym tępie, ciekawa kolejnych rozdziałów. Czytałam „365 dni” Blanki Lipińskiej. Takie popularne ostatnio czytadło, napisane prostym językiem, z mało skomplikowaną fabułą, której jedynym celem ma być pobudzenie wyobraźni i przeniesienie czytelnika w wyimaginowany świat pełen przepychu, żądzy władzy, ekskluzywnych prezentów i erotycznych uniesień. Lubię książki, które sprawiają, że zapominasz o tym co Cie otacza i przez chwilę żyjesz innym życiem. Nie żeby moje mi nie pasowało, ani żebym chciała być w skórze głównej bohaterki, ale zobaczyć przed oczami przystojnego jak diabli, Sycylijskiego mafioza o iście włoskiej urodzie, władczym tonie bytu i w zupełnie odjechanym samochodzie, jachcie czy prywatnym odrzutowcu to sobie nie odmówię :)
Tymczasem u Tanouski, która zerkała wciąż na mnie z ekranu kamerki, od wczoraj był wyraźny skok zwiastunów porodowych. Książkowe świeczki, a pod wieczór wręcz kapiące mleko. Nie kręciła się zbytni, nie denerwowała – dobrze wiedziała co się może wydarzyć. Jedynym sygnałem potwierdzającym nasze przypuszczenia były fale potu zalewające uszkodzony zad. Musiałam wyrwać się z odchłani mojej rozbujanej książką wyobraźni na dobre. W końcu pokazał się wyczekiwany biały bąbelek, a klacz położyła się wciskając ogon w ścianę. Musiałyśmy ją „podnieść”. Po raz kolejny potwierdziła się zasada, że klacz nie może zostać zupełnie bez nadzoru. Nie wiem jak miałaby wbić swojego noworodka w ścianę, żeby udało mu się przyjść na świat w całości. Gdy w końcu wygodnie się ułożyła sam poród przebiegł bardzo dobrze mimo naszych obaw o stan jej kondycji. Okazała się też szybko doskonałą, opiekuńczą i sympatyczną mamą co wzruszyło nas jak zwykle gdy rodzi się źrebię od „zagadki”.
Na słomie leżała czarna perła. Absolutnie zniewalający! Calusieńki czarny jak smoła. Odrazu zaczął prężyć wiotkie jeszcze mięśnie szyjki wyoblając ją w łabędzi łuk. Główka była niewielka, udekorowana ślicznym, czarnym oczkiem. Pierś i kłoda krótkie, ale szerokie. Pokurczone jeszcze nóżki nie dawały za wygraną i po niedługim czasie chłopak stał już przy matce nie dając się żadnym przeciwnościom. Jak z kompasem trafił do wymienia. Był wspaniały! Hipnotyzująco czarny nie pozwolił mi opuścić stajni do 5 rano. Nie mogłam się napatrzeć! Mimo, że moja książka została gdzieś rzucona pośpiesznie w sypialni, to chyba zobaczyłam swojego przystojnego jak diabli, Sycylijskiego mafioza o iście włoskiej urodzie! Choć bohater książki – Massimo, nie istnieje naprawdę, to najwspanialsze jest to, że mój Tassimo owszem!!! Urzekający, nietuzinkowy, przepiękny syn „zagadki” i Totilasa!