2019.05.07 Narodziny Firefly Jak Malowanej

2019.05.07 Narodziny Firefly Jak Malowanej

Dodaj do porównania
Zapytaj o produkt:

Jeżeli powyższy opis jest dla Ciebie niewystarczający, prześlij nam swoje pytanie odnośnie tego produktu. Postaramy się odpowiedzieć tak szybko jak tylko będzie to możliwe.

E-mail:
To pole jest wymagane do złożenia zamówienia.
Pytanie:
To pole jest wymagane do złożenia zamówienia.
pola oznaczone - To pole jest wymagane do złożenia zamówienia. - są wymagane
Poleć ten produkt:

Jeżeli chcesz poinformować swojego znajomego o koniu, który Twoim zdaniem może go zainteresować, skorzystaj z poniższego formularza.

Do:
To pole jest wymagane do złożenia zamówienia.
Możesz podać więcej adresów e-mail, rozdzielając je przecinkami
Podpis:
To pole jest wymagane do złożenia zamówienia.
Treść:
To pole jest wymagane do złożenia zamówienia.
pola oznaczone - To pole jest wymagane do złożenia zamówienia. - są wymagane
PEŁEN OPIS

     12 długich wieczorów obserwowałam Toccate w kamerze zamontowanej w jej boksie. A jakby się tak zastanowić to nawet dłużej, bo już ze 2 tygodnie przed terminem jej wymiona wyglądały jakby miały eksplodować. Byłam pewna, że w tym roku źrebię nie karze nam na siebie długo czekać. Natchniona dobrym nastawieniem po dwóch poprzednich porodach z tego sezonu o „ludzkich porach” traciłam czujność co dzień koło 23. Tego dnia też tak by było gdyby nie nasza zaległość w jednym z kultowych ostatnio seriali. Po prostu ostatni odcinek dłużej czekać nie mógł! Mój mąż co 15 minut mówił, że czas iść spać bo jutrzejsze obowiązki nie zostawią na nas suchej nitki i nie ubłagalnie zbliżają się z każdą minutą. „Jeszcze 10 minutek i wyłączamy, no przecież tą scenę musimy jeszcze zobaczyć...” I tak do 1 w nocy. Następnie kulturalnie wykąpałam się, przebrałam w piżamkę i otuliłam kołderką. Coś jednak kazało mi ostatni raz rzucić okiem kamery na boks Toccaty. No i tak bardzo jak nie chciałam tego widzieć tego wieczoru, tak bardzo z każdą sekundą byłam pewna, że to właśnie dziś!

     Przebrałam się ekspresem i jak poparzona wypadłam z domu. Całą drogę prosiłam by jeszcze chwilę poczekała żebym mogła jej pomóc. Na mojej ostatniej prostej przed stajnią, położyła się. 15 minut później, o 2:30 urodziła niewielkim wysiłkiem, uroczą kasztankę. No oczom po prostu uwierzyć nie mogłam! Tego się nie spodziewałam! Kasztanka! Malowana! Ale jak to? Ojciec Fursten Look jest kary bez odmian, Toccata kara, a jej dzieci bez większych, białych znaczeń. A tu proszę… Widocznie wdała się w Andiamo albo Furioso II z linii matczynej Toccaty lub Londonderry z linii matczynej Fursten Looka :)

     Mała ambitnie zabrała się za wstawanie i dzielnie walczyła z długaśnymi nogami. Miała niesamowicie silny instynkt ssania. Język wywinięty w charakterystyczny płatek, zawijał jej się aż na chrapy, a ślina toczyła się tak jakby miała ślinotok. Ssała dosłownie wszystko co było w jej zasięgu. Gdy już udało jej się stanąć na nogi „wyssała” wszystkie części ciała matki: uszy, chrapy, szyję… Zaczęłam się zastanawiać czy konie mogą mieć tzw. „malinki” bo gdy kasztaneczka dossywała się do jakiegoś kawałka skóry matki zaciągała go jak glonojad :) Ale w końcu udało jej się znaleźć to czego tak uporczywie szukała. Błoga pełnia szczęścia nastała wraz z pełnym brzuszkiem i maluch położył się by odpocząć przy głowie matki.

     Tymczasem mu musieliśmy pomóc Toccacie wraz z weterynarzem pozbyć się łożyska. Nie odeszło ani na centymetr odkąd źrebię pojawiło się na świecie. Klacz odczuwała duży dyskomfort i była bardzo niespokojna. Choć akcja nie należała do łatwych udała się wyśmienicie i świeżo upieczona mama mogła wreszcie zacząć cieszyć się w pełni swoim maleństwem. Chciałabym w tym miejscu podkreślić, że okres okołoporodowy jest ważny nie tylko pod kontem źrebięcia. Monitoring parametrów klaczy jest równie ważny! Gdyby nas nie było wtedy przy niej nikt nie byłby w stanie określić jak długi okres minął od porodu. Przy problemach związanych z łożyskiem jest to bardzo ważne bo może prowadzić do wielu komplikacji, a wśród ich skutków widnieje duże ryzyko nawet śmierci konia. Uczulam więc wszystkich, którzy to czytają by pilnowali swoich klaczy i za wszelką cenę nie poddawali się na ostatniej prostej. Choć zmęczenie nie raz nas morzy wśród nocnych oczekiwań to zawsze pomyślcie jak wiele złego może się wydarzyć. Nie zostawiajcie ich samych! Może nie pomożecie za wiele sami, ale wezwiecie niezbędnego weterynarza w odpowiednim momencie i być może uratujecie swojego konia od najgorszego! Nam po raz kolejny się udało!

     Gdy już wszystko było pod kontrolą zaczęłyśmy zastanawiać się nad imieniem dla malucha. Poza głupotami, których nie ma co nawet przytaczać, nic nie przychodziło mi do głowy. A może coś z „Funny” albo „Foul” lub „Furst”… Ruda niczym ogień… „Fire”… „Firefly”… Ale co to znaczy? Sprawdzamy… „Robaczek świętojański” tzw. świetlik. No idealnie! Tegorocznego Dansitano przezywamy „Mrówek” bo jest niewielki, a Samedi „Owsik” bo jak odpaliła wyższe biegi to nie może się zatrzymać nawet w boksie. Tak więc Robaczek Świętojański – Firefly, pasował nam do „zestawu” idealnie!

     Tymczasem kasztaneczka wyciągała ciekawskie chrapki w naszą stronę. Jej oczy patrzyły z ogromnym spokojem. Dobrze „związane” ciałko chętnie podążało za nami. Cichutkie rżenie informowało matkę, że wszystko w porządku i jest gotowa poznawać świat każdym ze zmysłów. Toccata bardzo opiekuńczo pokazywała jej kolejne kroki. A my delektowaliśmy się widokiem jeszcze jednego cudu, który pojawił się szczęśliwie na świecie.

pixel