Gdy zostaje się matką człowiek odkrywa w sobie nowe pokłady energetyczne, niebywałe złoża cierpliwości i parę mocy nadprzyrodzonych. Pomijając umiejętność zapakowania połowy domu w 15 minut i zabrania jej naraz ze sobą w jednej ręce (bo przecież drugą oblega nosidełko z maluchem), tą najbardziej mnie zadziwiającą jest zdolność zaśnięcia wszędzie, o każdej porze, w każdej pozycji. Co ciekawsze po 15 minutach Mama wstaje tak jakby przespała wymiarowe 8 godzin i znów jest naładowana na kolejną rozgrywkę z rzeczywistością.
Tej nocy właśnie tak odpadłam. Mojego snu nie zmąciłby nawet nalot bombowców. Oczywiście zbudziłoby mnie najmniejsze kiwnięcie palcem mojego niemowlaka ale tej nocy również ona postanowiła się wyspać. Gdy przed 6 zadzwonił telefon jedynie jedno z moich oczu dało radę odczytać numer. Gdy po tym ułamku sekundy powieki wróciły w fazę spoczynku, numer wciąż przewijał się po nich jak taśma starego filmu. Nagle impuls uderzył w zwoje i w głowie zadzwonił alarm: TO NUMER STAJENNEGO! I tu nadprzyrodzone umiejętności Matki przydały się wyśmienicie. W 15 minut stałam w drzwiach: ja, niemowlę w nosidełku, pół domu i kubek kawy. Musiałam być w stajni jak najszybciej po tym jak głos stajennego oświadczył: „Pani Agato. Chyba coś Pani w kamerkę nie patrzy... Mamy źrebaka do Starling. Wszystko wygląda w porządku”.
W międzyczasie zadzwoniłam do pomagającej mi w stajni przy klaczach Asi która już zmierzała do pracy. Dotarła do stajni szybciej niż ja i natychmiastowo wysłała mi zdjęcie źrebaka. Chwilę później dopisała: „Kopia tej poprzedniej”, „No coś pięknego”, „Ze Starling wszystko ok”, „Uwaga! To klaczka”, „Ogień!”... Gdy dotarłam do stajni okazało się, że jasny i klarowny przekaz Asi był dokładnie tym co zobaczyła. Mała klaczunia dziarsko pomykała po boksie. Była identyczna jak Saheylu. Dokładnie te same nogi pomalowane i wąska łysinka na głowie sprawiały wrażenie deja vu. Starling z kolei nie wyglądała zupełnie jakby właśnie się oźrebiła. Dumnie i pilnie strzegła spokoju swojego malucha delikatnie iskając nas wszystkich, których do niego dopuściła. Oczywiście informacja o żeńskiej płci źrebaka ostatecznie przypieczętowała jego los i zakontraktowała mu długie lata w rodzinnym stadzie hodowlanym.
Tylko jak taka piękna dziewczynka ma się nazywać? Pierwszy raz miałam pustkę w głowie. Nic nie przychodziło mi na myśl... Nic nie podpowiadało jak powinna mieć na imię... Tak mi się przynajmniej wydawało! Zapytałam więc na portalu społecznościowym czy ktoś ma pomysł na nazwę. Z gratulacjami odezwała się koleżanka – właścicielka Daiquiri. Pomyślałam o ciekawej korelacji jej konia z Maluchem. Jest on zarówno półbratem matki Malucha (ta sama matka – La Grande E) jak i półbratem jej samej (ten sam ojciec – Dancier). Te same ¾ genów. „Dracarys” - zaproponowała właścicielka Daiquiri. No jasne! To jest to! Dracarys było zaklęciem czy też komendą dla smoków Daenerys, które wtedy zaczynały ziać ogniem (serial „Gra o tron”). „Ogień!” - napisała Asia jako krótkie streszczenie zastanej rano sytuacji. Określenie czegoś bardzo ekscytującego i fascynującego! Dracarys – „smoczy ogień” – idealnie – witaj w domu!