Moja wymarzona Saheylu ma już tydzień. Jest absolutną bombą piękności i jednocześnie niezwykle towarzyskim konikiem. Dziś już chętnie przychodzi do człowieka i interesuje się wszystkim co wejdzie w jej zasięg. Zna kantarek, szczotki, wodę na myjce i mój patent „torebki” do prowadzania. Bardzo przypomina mi Starling. W końcu to pełne siostry. ..Zdążyłam to odczuć już w pierwszych momentach po narodzinach gdy przeprowadzałam kolejną z „eksperymentalnych” sesji imprintingowych. Saheylu była absolutnie nie do utrzymania nawet na leżąco. Po godzinie była tak silna, że na każdy dotyk uciekała zrywając się na równe nogi w prędkości królika. W dodatku wielka na tyle, że nie starczało nam rąk. Stwierdziłam, że pewnie coś źle robimy, albo potrzebny by był ktoś kto nie jest niecałe 3 tygodnie po urodzeniu córki i ma więcej sił. Jednak nie mogłam wyjść z boksu bo uroda tego źrebaka była zbyt hipnotyzująca. Tak więc siedziałam oszołomiona i głaskałam jak się dało. Już nie trzymając, nie łapiąc, nie ugniatając. Nagle zorientowałam się, że Saheylu dała już zrobić sobie całą sesję imprintingową. Obmacałam każdy kawałek jej ciała, wygięłam szyję i nogi, oklepałam kopytka itp. Zero problemu, byleby nie trzymać na siłę. Czy coś dała sesja? Zapewne! Z konia nastawionego na ucieczkę na drugi dzień miałam całkiem sympatyczną koleżankę, która w „torebce” poszła na swój pierwszy spacerek w 3 dobie życia. I tu petarda! Gdy tylko linka z zadka opadła na ziemię, a ja zaczęłam się wycofywać z ujeżdżalni, ruszyła przed siebie pełną fabryką. Dawno nie widziałam takiego źrebaka! Raz rozprostowane w wyciągniętym galopie nogi wydawały się, nie móc przestać biec. Szyja pracowała od samego kłębu po uszy ciągnąc cały korpus niczym wytrawny koń pociągowy. Nozdrza rozdęły się próbując łapać jeszcze więcej powietrza do szybszego biegu. Tylne kopytka wyprzedzały przednie we wszystkich chodach. A do tego to błyszczące oko w którym odbijał się cały świat! Cały świat należący od dzisiaj do mojej wymarzonej Saheylu!