2017.06.08 Narodziny Frangipani

2017.06.08 Narodziny Frangipani

Dodaj do porównania
Zapytaj o produkt:

Jeżeli powyższy opis jest dla Ciebie niewystarczający, prześlij nam swoje pytanie odnośnie tego produktu. Postaramy się odpowiedzieć tak szybko jak tylko będzie to możliwe.

E-mail:
To pole jest wymagane do złożenia zamówienia.
Pytanie:
To pole jest wymagane do złożenia zamówienia.
pola oznaczone - To pole jest wymagane do złożenia zamówienia. - są wymagane
Poleć ten produkt:

Jeżeli chcesz poinformować swojego znajomego o koniu, który Twoim zdaniem może go zainteresować, skorzystaj z poniższego formularza.

Do:
To pole jest wymagane do złożenia zamówienia.
Możesz podać więcej adresów e-mail, rozdzielając je przecinkami
Podpis:
To pole jest wymagane do złożenia zamówienia.
Treść:
To pole jest wymagane do złożenia zamówienia.
pola oznaczone - To pole jest wymagane do złożenia zamówienia. - są wymagane
PEŁEN OPIS

     Z samego rana przyjechała do naszej stajni rodzinka z dzieciakami z Australii. Przemili ludzie, z humorem oglądnęli konie i odbyli przejażdżki na ich grzbietach. Rozmawialiśmy trochę o ich kraju ponieważ właśnie tam spędziłam jedne z najlepszych wakacji mojego życia. W ramach podziękowania dostałam moje ulubione, Australijskie wino mimo, że widziałam ich pierwszy raz w życiu. Jednak wspomnienie tamtych regionów świata towarzyszyło mi cały dzień, a marzenie o powrocie napawało pozytywną energią.

     Po południu przyjechała do mnie moja Mama. Najwspanialsza kobieta na świecie, która koni boi się jak ognia. Unika na ile może i obchodzi szerokim łukiem nawet najmniejsze kucyki. Nie ma z nimi nic wspólnego pomimo mojej już wieloletniej i zaawansowanej pasji. Do stajni przyjechała jednak w celu, w którym równych sobie nie ma. Miałyśmy razem sadzić kwiaty. Kupiłyśmy ich mnóstwo i powoli ubierałyśmy cały obiekt w przeróżne barwy lata. Wszystko było gotowe, zostało tylko przynieść ziemię z auta i podkasać rękawy. Poszłyśmy w stronę parkingu gotowe dźwigać wory co by tylko roślinki chciały się u nas dobrze zadomowić i to jak najszybciej. Nagle moja mama ze stoickim spokojem zadaje mi pytanie: „ Agata a ten czarny koń tam to zdechł?”. Zmroziło mnie… Obleciałam wzrokiem widoczne z naszego punktu hektary i na samym końcu łąki hodowlanej dostrzegłam wystające z dziury nogi. Tosia leżała na grzbiecie w miejscu gdzie na co dzień się tarza. Rzuciłam wszystko co zajmowało mi ręce i bez chwili namysłu ruszyłam biegiem przez łąkę na skróty. Grubaska faktycznie leżała na plecach i nie mogła wydostać się z dziury. Nie wiem czy poród zaczął się już wtedy czy stres związany z uwięzieniem go wywołał. Tak czy siak odeszły wody… Razem ze stajennym udało nam się przesunąć klacz na tyle, że podniosła się na równe nogi. I wtedy zaczęły się dopiero schody. Odkąd urodził się źrebak Grande, Toccata strasznie zamarzyła o swoim. W pierwszych dniach zaborczo próbowała adoptować Daiquiriego. Rżała do niego jak do własnego, zaglądała do jego boksu, denerwowała się gdy znikał jej z oczu. Nikt mi nie wmówi, że klacze nie wiedzą co się z nimi dzieje. Tosia doskonale wiedziała, że jest w ciąży, i że objawy które zaczęły występować wróżą że ich rozwiązaniem będzie najprawdziwsze, wymarzone maleństwo. Zamotana w sytuacji, która ją spotkała szybko stwierdziła, że wody płodowe których się właśnie pozbyła są jej źrebięciem i ona nigdzie bez nich nie idzie! Oj ciężko mi szło przekonywanie jej, że jeszcze moment musi poczekać. Kiedy ręce siłą rzeczy przeszły mi zapachem płynów, wreszcie zdecydowała się, że ostatecznie to właśnie je może adoptować. Ruszyła za mną kłusem do boksu. Gdy do niego weszła przebłysk rozumu podpowiedział, że trzeba jednak jeszcze trochę poczekać. Cierpliwość nie jest jednak mocną stroną Tosi więc co spod ogona wydobył się jakiś dźwięk bądź kropelka płynów to wstawała i sprawdzała czy to może już. Za każdym razem wydawała dźwięki witające noworodka. W końcu za którymś parciem usłyszała odpowiedź. Świat przestał dla niej istnieć. Niewielki źrebak o skarogniadej sierści spełnił jej marzenie i uspokoił tęskniącą za macierzyństwem duszę. Moje także bo okazał się filigranową klaczką z przepięknym okiem. Nie mogłam się napatrzeć…

     Po chwili przypomniałam sobie, że moja Mama chyba już pojechała do domu i że kwiaty wciąż czekają na posadzenie. Po raz kolejny miłe wakacyjne wspomnienie o Australii wyleciało z szuflady mojej głowy. Nigdy nie miałam zamiłowania do kwiatów, ale jeden utkwił mi w pamięci przez swój najwspanialszy zapach jaki w życiu czułam. Frangipani (po polsku Plumeria) pierwszy raz powąchałam właśnie tam. Córeczka Tosi nie mogła dostać innego imienia. Na zawsze będzie mi się kojarzyć z ciepłem Autralii, cudownym zapachem ulubionego kwiatu oraz matczyną, bezgraniczną miłością. To jest największa siła przyrody: nie ważne na jakiego „kwiatka” wyrośnie Twoje dziecko – matka kocha od zawsze i na zawsze! Dziękuję Mamo, że zawsze jesteś! Dziękuję Tosiu, że znów mogę patrzeć jak jesteś szczęśliwa! Dziękuję Frangipani, że jesteś tak dla mnie wyjątkowa!!!

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką dotyczącą cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.
Zamknij
pixel