Gdy kary maluch od Grande przychodził na świat aura zupełnie nie wskazywała na wiosenną. Siąpiący deszcz, hulający wiatr, rozlewiska kałuż... Boks porodowy Grande był w tym dniu najmilszym i najprzytulniejszym miejscem w stajni. Siedząc w boksie przy mokrym jeszcze noworodku przez głowę przeleciały mi wspomnienia gorącego lata i mojego urlopu w Prowansji, tuż po tym jak dowiedziałam się, że Grande po raz kolejny zostanie mamą. Chodząc opustoszałymi uliczkami, pomiędzy połaciami winorośli, a startymi zabudowaniami z kamienia moją uwagę przykuła tablica zapraszająca do skosztowania chłodnego drinka z białego rumu o nazwie Daiquiri. Zachęciła mnie taka oryginalność w kolebce wina jaką jest Francja. Daiquiri był pyszny, a smakował podwójnie dobrze gdy skórę rozgrzewały stałe dostawy promieni słonecznych, powietrze przesycone było zapachem lawendy, a wokół panował błogi spokój...
W boksie Grande słychać było tylko rozbijanie się kropli deszczu o blachę dachu, ale było tam cieplej niż gdziekolwiek. Pachniało świeżą słomą co jest dla mnie jednym z najpiękniejszych zapachów świata. Panował spokój bo i Grande ze stoickim opanowaniem karmiła swoje maleństwo... Brakowało mi tylko drinka, a więc karusek musiał zostać moim Daiquiri... Tak więc od dnia jego urodzin moja praca w stajni jest jednym, wielkim urlopem. Dziękuję szkrabie!
* Zdjęcia przedstawiają Daiquiri w wieku 4 -5 dni.