2017.04.26 Pierwsze godziny życia Daiquiri

2017.04.26 Pierwsze godziny życia Daiquiri

Dodaj do porównania
Zapytaj o produkt:

Jeżeli powyższy opis jest dla Ciebie niewystarczający, prześlij nam swoje pytanie odnośnie tego produktu. Postaramy się odpowiedzieć tak szybko jak tylko będzie to możliwe.

E-mail:
To pole jest wymagane do złożenia zamówienia.
Pytanie:
To pole jest wymagane do złożenia zamówienia.
pola oznaczone - To pole jest wymagane do złożenia zamówienia. - są wymagane
Poleć ten produkt:

Jeżeli chcesz poinformować swojego znajomego o koniu, który Twoim zdaniem może go zainteresować, skorzystaj z poniższego formularza.

Do:
To pole jest wymagane do złożenia zamówienia.
Możesz podać więcej adresów e-mail, rozdzielając je przecinkami
Podpis:
To pole jest wymagane do złożenia zamówienia.
Treść:
To pole jest wymagane do złożenia zamówienia.
pola oznaczone - To pole jest wymagane do złożenia zamówienia. - są wymagane
PEŁEN OPIS

     Własna stajnia, w której mamy aktualnie 45 koni to wyzwanie, które pochłania mnóstwo czasu. Pokłady minut przelatują mi między palcami jak woda. Ani się obejrzałam, a przyszedł czas powiedzieć „stop”! Świat musiał się zatrzymać, a dni przestać uciekać bezpowrotnie. Wszystko musiało stanąć i zwrócić oczy w stronę wyświetlacza kamerki internetowej umieszczonej w boksie porodowym. Duża, kasztanowata klacz o złoto połyskującej sierści zaczęła nerwowo się kręcić, a kropelki mleka z jej wymion cichutko kapały na słomę. Zaczęło się...

     Wyparowałam spod prysznica jak oparzona. Pilnowałam jej każdy krok już 3 dzień. Dzisiaj ciężko było nawet ją wyczyścić. Ledwo odwiązana z uwiązu, wróciła kłusem do swojego boksu ewidentnie zadowolona, że już koniec zabiegów, które na co dzień bardzo lubi. Już wtedy wiedziałam, że coś się dzieje. Znałam ją przecież na wylot. Mam ją już 9 lat.

     Wbiegłam do stajni z wyświetlaczem kamery w ręce. Wiedziałam, że już leży. Była spokojna. Pełna opanowania obejrzała się sprawdzając kto zagląda jej pod ogon. Usiadłam, cierpliwie czekając na rozpoczęcie się wyraźnych skurczy, bóli, charakterystycznego „balonika”. Nic jednak się nie pojawiało. Minuty dłużyły się w nieskończoność, a ona spokojnie leżała co rusz obracając głowę by sprawdzić czy wciąż jestem. Jej oczy jednak mówiły, że nie wszystko jest w porządku. Wyczulona na to co „odczytałam z jej wymowy” zbadałam wg poleceń weterynarza ułożenie źrebaka. Nie mogłam uwierzyć własnym dłoniom. Nogi się nie kończyły...

     W końcu nienarodzony jeszcze źrebak wystawił jedno kopytko na świat. Nie jeden szetland byłby zadowolony z takich dużych „kapci”. Udało mi się wyciągnąć drugie. Klacz nadal wyglądała jakby nic się nie działo. Zero parcia, zero współpracy, zero pomocy. Było jej ciężko. Nie miała siły. W trzy osoby wyciągnęliśmy malucha na świat. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Młodzieniec był tak ogromny, że wyjaśniły mi się wszelkie wątpliwości względem doświadczonej już w porodach matki. Nie miał szans urodzić się sam. Nieruchome ciałko wydawało się za duże by świat mógł je pomieścić. Ta chwila wydawał mi się wiecznością. Cisza... wszyscy zastygli... co więcej mogliśmy zrobić? Cisza... okropna cisza...

     Nagle głowa podniosła się nieznacznie, uszy drgnęły, a przez bezbronne ciało przeszedł dreszcz życia. Chrapy zassały powietrze, a z pyszczka wydobyło się wyraźne, głośne rżenie. Jest! Wszyscy wybuchnęli śmiechem, cała stajni zaczęła witać nowego członka stada, a zmęczona klacz odwróciła głowę. W jej oczach wreszcie znów widać było sens. Odbijało się w nich nowe życie.

     Mokra jeszcze sierść zaczęła nabierać stalowego odcienia, biała gwiazdka z chrapką na głowie nabrała kształtów, nogi wyprostowały się, a głowa zaczęła wyciągać na pospinanej szyi. Niemal namacalny impuls przebiegł przez ciało źrebaka i pchnął go w górę. Stał. Tak po prostu. Stał. Tak po prostu zrobił krok w przód. Szedł. Tak po prostu...

     Daiquiri urodził się pod szczęśliwą gwiazdą. Miał farta od pierwszej sekundy. Jego siła była tym bardziej zadziwiająca. Walczył całą mocą i jestem pewna, że już ustalił sobie z przeznaczeniem dogodne dla siebie warunki. Jestem tego pewna! Te niesamowite impulsy, które wciąż parły go do przodu o kolejny krok były czymś magicznym. A wszystko to dzięki tej dużej złotej klaczy. Bo to w oczach Grande odbija się szczęście w postaci już 7 życia...

pixel