Lafayette urodził się w piątek trzynastego. Czy pechowo? Raczej odwrotnie! Szczęście uśmiechało się do niego od początku. Było w nim coś magicznego.
Od pierwszego spojrzenia na małe, mokre stworzonko wiedziałam, że jest wyjątkowy. Nawet przez chwilę jego urok owładnął też moje myśli i zaczęłam się zastanawiać jak by to zrobić by nie musieć go sprzedawać. Z chwil rozmarzenia i wpatrywania się w malca, walczącego o pierwsze kroki na tym świecie, wyrwała mnie myśl, że przecież są zainteresowani Państwo, którzy chcą kupić Dancing Girl wraz ze źrebięciem. Chcieli to zrobić już wcześniej, ale nie zgodziłam się na transport klaczy w tak wysokiej ciąży. Tylko ta myśl wyzwoliła mnie z sideł mocy Lafayette, którymi już mnie oczarował...
Na drugi dzień odebrałam telefon. Państwo dzwonili, żeby poinformować mnie, że jednak zdecydowali się na inną klacz z naszego stada. Nawet nie wiedzieli, że Lafayette już się urodził i nie bardzo byli zainteresowani uzyskaniem tej informacji... Odłożyłam słuchawkę i obeszłam jego boks szerokim łukiem. Nie chciałam by znów mnie „dopadł” bo tym razem nie miałabym ratunku. Usiadłam na ławce i patrzyłam w równe rzędy krzaczków borówek na pobliskiej plantacji. One zawsze układają moje myśli. Sięgnęłam po telefon i wybrałam numer Ady...
Ada to moja stara znajoma, która od zawsze przychodziła do nas do stajni. Początkowo trochę jeździła. Zdecydowanie wolała skakać. Odkąd pamiętam marzyła też o swoim koniu. Życie jednak nigdy jej nie rozpieszczało. Jako bardzo pracowita osoba, wciąż spędzała czas za biurkiem, a mimo to była zawsze chętna by pomóc w stajni, o każdej porze dnia i nocy. Wyjeżdżając zostawiałam więc jej cały dobytek pod opieką, a gdy wracałam zastanawiałam się czy to dobrze bo mój przychówek miał się lepiej na „warcie” Ady niż mojej własnej. Taki człowiek to skarb zarówno jako kumpel jak i nieoceniona pomoc.
Przez telefon usłyszałam, że Ada owszem – kiedyś zamierza sobie kupić konia, ale wtedy będzie to musiała być „kara klacz bez odmian ze skokowym rodowodem”. Wydało mi się więc trochę nie na miejscu oferować jej oględziny Lafayette, bo z wymarzonym ideałem miał niewiele wspólnego. Jednak magia tego źrebaka przyciągnęła Adę jeszcze tego samego dnia. Zadzwoniła do mnie wieczorem i stwierdziła: „Nie wiem jak to zrobię, ale ten koń ma w sobie to coś i nic więcej już się nie liczy. Kiedy możemy się spotkać i dopełnić formalności?”. Usiadłam... Lafayette ewidentnie miał „to coś”!
Chwilę po tym gdy Ada stała się właścicielem źrebaka wyprowadziłam go na pierwszy spacer. Maluch bawił się doskonale biegając wokół matki. Szybko jednak stwierdził, że zapewne z drugiej strony płotu będzie jeszcze ciekawiej. Zgrabnym susem przesadził płot „składając się” między żerdziami ogrodzenia. Przerażona podbiegłam do niego by skierować go w stronę wyjścia z placu gdzie czekała już zdenerwowana matka. Mały niewiele myśląc wskoczył tą samą drogą, którą wyszedł. Znów opadła mi szczęka... Ada zawsze marzyła o koniu skoczku, a ten maluch wyraźnie zademonstrował jej, że będą razem szczęśliwi...
Jestem hodowcą, który ogromnie kocha wszystkie swoje konie. Z wielką radością jednak przekazuję je w ręce fantastycznych ludzi, takich jak Ada. Lafayette nie mógł trafić lepiej! Wydaje się, że jego moc była tak wielka, że sam wybrał sobie najlepszą właścicielkę. Dokonał niemożliwego, a jednocześnie spełnił marzenie Ady, które czekało 30 lat. Jestem dumna z tego, że odnaleźli się w idealnym czasie i miejscu, za moim pośrednictwem. Wróżę im świetną przyszłość w pełnej harmonii, zaufaniu i wzajemnym szacunku. Miód na me serce będzie lał się co dzień bo Ada zdecydowała, że maluch zostanie pod naszą opieką, co oznacza, że będę mogła „podglądać” ich wspólne poczynania. Jestem pewna, że magia i szczęście jakie towarzyszą Lafayette od chwili urodzenia będą z nim jeszcze wiele lat, a jednym z takich „fartów” będzie Ada :)