W tydzień po narodzinach przeuroczej Dragonfly wreszcie pogoda pozwoliła by mogła opuścić mury stajni. Zaskoczyła mnie już przy pierwszym kroku, który wykonała gdy tylko drzwi boksu rozpostarły się na oścież. Dźwięk małych kopytek uderzających o posadzkę korytarza rozległ się jeszcze zanim zdążyłam wyprowadzić Starling. Cudownie było prowadzić obie dziewczyny paradując przed boksami pozostałych członków stada. Wszyscy z zaciekawieniem wpatrywali się w Dragonfly próbując zwrócić jej uwagę na tyle by zechciała się z nimi przywitać. Mała karuska jednak miała jasno obrany cel na rozpostarte drzwi stajni i śmiało stawiała kolejne kroczki, nie zważając, że oddala się od matki. Sytuacja odmieniła się jednak natychmiastowo gdy promienie słońca zwęziły jej źrenice, a świat na zewnątrz okazał się zbyt duży by ogarnąć go z przymrużonymi powiekami. Szybciutko wtuliła się w bok Starling i nie odlepiła się aż do momentu gdy matka, puszczona z uwiązu, ruszyła galopem po ujeżdżalni. Niezdarne szczudła Dragonfly przez chwilę zakotłowały się pod kłoda szukając opcji przemieszczania się w szybszym tempie. Dogoniła Starling koślawym galopem i zatrzymała zszokowana swoim własnym dokonaniem. Ewidentnie wniosek nasunął jej się jeden. Ruszyła przed siebie wyciągając jak najdalej nóżki w skokach galopu. Teraz to matka goniła ją i rżeniem nawoływała by trochę zwolniła. Dragonfly zdawała się nie słyszeć niczego. Gnała przed siebie orbitując po ujeżdżalni jak mały pocisk i jestem pewna, że cieszyła się z odnalezionej raz na zawsze radości z życia!